TYLKO
I AŻ SIEDEM PUNKTÓW:
|
Zatem już wszystko jasne. Jesteśmy na pierwszym miejscu naszej grupy
eliminacyjnej do Misrzostw Świata 2002. Z dorobkiem 7 punktów wyprzedzamy
Ukrainę i Białoruś które zgromadziły tylko o jedno oczko mniej i teraz
mają po 6 punktów. W ostatnią piłkarską środę eliminacji do MŚ 2002 biało-czerwoni
zremisowali bezbramkowo z Walijczykami wieńcząc tym samym niezwykle udany
dla nas początek tych rozgrywek. Ale zacznijmy po kolei.
Wszystko zaczeło sie 6 września. Wówczas to
spotkaliśmy się z drużyną Ukrainy. W ewentualny sukces nie wierzył chyba
nikt. No może oprócz trenera Engela, jego chłopców i garstki wiernych kibiców.
Przed meczem nie szczędzono gorzkich słów na temat pracy naszego szkoleniowca,
jego umiejętności, a także metod pracy. Przypomnijmy że do tego czasu trener
ten nie wygrał żadnego spotkania, odniósł zaledwie kilka remisów. Skłamał
bym gdybym powiedział, że byłem przychylny jego pracy. Ba, nawet szukałem
już ewentualnego następcy. Po cichu wymieniałem nazwyska Smudy, Lenczyka...
Ukraincy, ich kibice również myśleli ze wszystko pójdzie jak po maśle.
W swoich wypowiedziach wymieniali wyniki 3:1, 3:0. Nikt nie brał nawet
pod uwagę porażki. Zawodnicy tacy jak Shevczenko, Rebrov byli niemalże
pewnymi strzelcami bramek. Cała zabawa zaczeła się punkt 18.00. W naszych
szeregach poraz pierwszy w meczu "o punkty" zagrał Emanuel Olisadebe, który
jak się poźniej okazało stał się kluczem do zwycięstwa. Worek rozwiązał
już w 3 minucie właśnie ten zawodnik (pamiętam dokładnie, gdyż wtedy jechałem
oglądać mecz na Wizji Sport i ugrząznołem w straszliwym korku, tym samym
straciłem pierwsze 5 minut meczu). Później na ziemię sprowadził nas napastnik
AC Milan Shevczenko. W tym momencie wydawało się, że to już będzie koniec
i wszystko będzie "zgodnie" z planem. Na szczęście tak się nie stało. Nasz
zespół szybko się pozbierał i znowu wyszliśmy na prowadzenie. Strzelcem
oczywiście był nie kto inny jak "Oli". Ukraincy atakowali, szarpali tempem,
ale robili to dość nieudolnie, a nasza obrona grała bez zarzutu. W drugiej
połowie obie drużyny wyszły bardzo skoncentrowane. Chłopcy Laszlo Boloniego
z mocnym postanowieniem zmiany niekorzystnego rezultatu, my z zamiarem
dowiezienia, a w razie możliwości podniesienia wyniku. Taka sytuacja nadarzyła
się już na początku drugiej połowy. Pięknym strzałem popisał się Radek
Kałużny i bylo 1:3. Ten gol kompletnie załamał Ukraińców. Atakowali, ale
robili to już bez wiary. Dla Polski szansę na podwyższenie rezultatu zmarnował
Juskowiak, który nie strzelil karnego. Wynik nie uległ już zmianie, a z
tego meczu zadowoleni byli wszyscy. Zarówno trener, który wreszcie mógł
odetchnąć z ulgą, zawodnicy, jak i wreszcie kibice. Od tego momentu zaczęła
się tworzyć bardzo dobra atmosfera wokół polskiej reprezentacji. Tym zwycięstwem
nasi gracze odzyskali zaufanie kibiców. Na mecze z Białorusią i Walią czekaliśmy
z wielkimi nadziejami.
Do następnego spotkania doszło równo miesiąc
po sukcesie w Kijowie. Łódź, 7 października mecz Polska - Białoruś. Cała
piłkarska Polska żyła tym meczem już na kilkanaście godzin przed meczem.
Zainteresowanie było tym większe, iż bezpośrednią transmisję z tego wydarzenia
przeprowadzała TVP 2. Nasza drużyna przystąpiła do tego meczu w roli faworyta.
Innej wersji niż kolejne 3 punkty dla biało-czerwonych nikt nawet nie brał
pod uwagę. Godzina 20.00 stadion Widzewa. Sędzią głównym tego meczu Anders
Frisk. Obie drużyny nieco osłabione. W drużynie gości zabrakło ich gwiazdy
Chackiewicza, nasz zespół bez Marka Koźmińskiego i Jacka Bąka. Od poczatku
spotkania twarda gra na pograniczu faulu. Przewaga Polski od pierwszej
minuty. Próby Olisadebe i Juskowiaka, ale to Radosław Kałużny zdobywa pierwszą
bramkę strzałem z woleja po bardzo przytomnym podaniu Karwana. Polacy usiłują
strzelić kolejną bramkę jednakże nie udaje im się ta sztuka. Chwilę niezdecydowania
naszej defensywy wykorzystują Białorusini i tak mamy 1:1. Początek drugiej
połowy nerwowy. Liczne faule Białorusinów na "Emsim". Aż wreszcie jest!
Znów Kałużny i mamy 2:1. Trzecią bramkę strzela "prawdopodobnie" (piszę
prawdopodobnie, bo nie jestem do końca przekonany czy dotknął piłkę) Kałużny.
Ten chłopak miał swój dzień. I tak kończy się to spotkanie. Zatem po dwóch
spotkaniach mieliśmy 6 bramek strzelonych, dwie stracone i komplet punktów.
Eforia ta nie mogła trwać zbyt długo bo już 11 pażdziernika czekało nas
kolejne arcy trudne spotkanie z Walią. Z Walią, która w rankingach FIFA
była znacznie niżej. Nie można było lekcewarzyć tego zespołu. W końcu bądź
co bądź zremisowali z wysoko notowaną Norwegią.
11 pażdziernika Warszawa. Wszyscy coraz głośniej
zaczeli przebąkiwać o planie "maximum". Styl, a także efekty dotychczasowej
gry Polaków sprawiają, że można było mieć taką nadzieje. Plan zdobycia
w 3 meczach 9 punktów stał się coraz bardziej realny. Na Łazienkowską,
mimo bardzo wysokich cen biletów na stadionie zjawiło się prawie 10 tysięcy
widzów. I chyba było warto. Polska przystąpiła do tego meczu bardzo osłabiona.
Zabrakło "Oliego", a wielu zawodników odczuwało skutki sobotniego spotkania
z Białorusią. Walijczycy przystąpili do tego meczu w niemalże najsilniejszym
składzie z gwiazdą Menchesteru United Ryanem Giggsem. Od początku meczu
było wiadomo, kto ma jakie cele. Walijczycy skutecznie murowali bramkę,
nasz zespół atakował raz za razem. Wyraźnie brakowało Olisadebe, a grający
na jego pozycji Gilewicz nie radził sobie z wysokimi obrońcami wyspiarzy.
Miał on co prawda jedną doskonała sytuację tylko, że zamiast trafić do
bramki trafił obok niej. Juskowiak był prawie w ogóle niewidoczny. Druga
połowa wyglądała bardzo podobnie nasi atakowali, Walia skutecznie się broniła.
Trener Engel robił co mógł. Wprowadził dwie zmiany, w tym napastnika Amiki
Wronki, Kryszałowicza. Te zmiany jednakże nie wniosły nic nowego do gry.
Gdzies od 60 minuty spotkania kibice zaczęli skandować głośne "Oli, Oli".
Trener Engel wraz z doktorem Machowskim długo się wachali. Aż w konću na
15 minut przed zakończeniem meczu pojawił się. Mimo, iż nie wpełni zdolny
do gry wniósł sporo ożywienia. Kilka razy przeprowadził szybkie rajdy lewym
skrzydłem. Doskonała sytuację miał Juskowiak. Napastnik Wolfsburga strzelił
głową w poprzeczkę. Jakoś ten zawodnik nie może się przełamać w reprezentacji.
W klubie strzela bramki, w reprezentacji jak stanął na 13 trafieniach,
tak koniec. Jaki jest powód tej nieudolności? Blokada psychiczna? Nie wiem.
Najważniejsze, że selekcjoner w niego wierzy. Może się przełamie już w
meczu Islandią... Zatem mecz Polska - Walia zakończył się remisem 0:0.
Teraz mamy na koncie 7 punktów i przewodzimy
w grupie 5. Powinniśmy się cieszyć, jednakże na pewno pozostanie pewien
niedosyt. Teraz czeka nas jeszcze w tym roku mecz towarzyski z Islandią.
Niewątpliwie będzie to dobra okazja do przetestowania nowych piłkarzy.
Szanse najprawdopodobniej otrzyma Frankowski, Klimek i jeszcze kilku piłkarzy.
Teraz trzeba będzie poświęcić jeszcze czas na dopracowanie detali, by dobrze
się zaprezentować na wiosnę w meczu z Norwegią. Będzie to na pewno strasznie
ciężkie spotkanie. Skandynawowie muszą ten mecz wygrać, gdyż w przeciwnym
razie przestaną się liczyć. Należy mieć tylko nadzieję, że remis z Walią
nie oznacza tego, iż weszliśmy na równie pochyła. Głeboko w to wierzę że
tak nie jest i że w przyszłym roku nasi chłopcy dostarczą nam jeszcze więcej
radości niż w tym i tak bardzo udanym.
Krzysztof Kwaśniewicz
Ekstraklasa
|